Dirty Blood 🩸🏭🩸
2024
Dirty Blood, de-risking
Tytułowa krew odnosi się do głównego surowca energetycznego, jakim jest ropa, i jej roli w obiegu międzynarodowym. Brudna, bo jej zastosowanie obróciło się przeciwko ludzkości i przyrodzie. Za sprawą ropy cywilizacja prze do przodu, pociągając jednocześnie za sobą degradację środowiska naturalnego. Historia ropy to opowieść o konfliktach geopolitycznych, rozwoju cywilizacji, technologii, silnej konkurencji, dominacji i globalnym ociepleniu, degradacji środowiska naturalnego, w którym żyjemy. Ropa naftowa bywa dobrodziejką, a jednocześnie stała się sprawczynią niepokoju. Bohaterką wystawy Barbary Gryki jest ropa naftowa – „brudna krew”, która krąży w żyłach postnaturalnego organizmu, jakim jest świat doby antropocenu.
Ropa to energia i życie. Ropa to śmierć, objawiająca się pod postacią skażenia środowiska, wojen surowcowych i widma katastrofy klimatycznej. Ropa to złoto nowoczesności – ale czarne, wydobywane z piekielnych czeluści ziemi.
Nie sposób opowiadać o ropie naftowej, nie mówiąc o współczesnym świecie – i vice versa. Opowieść, którą stworzyła Barbara Gryka, ma formę postinternetowej operetki przedstawionej w formie multimedialnej instalacji.
W centrum narracji artystka umieszcza postać Ignacego Łukasiewicza – Polaka z ormiańskimi korzeniami, od którego w XIX wieku zaczyna się trwająca do dziś cywilizacyjna epopeja napędzana ropą. To właśnie Łukasiewicz, romantyk i patriota z okresu zaborów, jako pierwszy rozpoznał kryjący się w tym surowcu nieograniczony potencjał, opracował pionierską metodę jego rafinacji i wynalazł lampę naftową, która rzuciła nowe światło na proces postępu. Pierwsze naftowe Eldorado powstało właśnie na dzisiejszych polskich ziemiach, w okolicach Krosna, gdzie Łukasiewicz zaczął eksploatować złoża ropy.
W narracji Barbary Gryki historyczna postać zmienia się w figurę mitologiczną: Łukasiewicz jest Prometeuszem. Artystka podąża za temperamentem wynalazcy i przedsiębiorcy, który na ropie zbił fortunę, ale zarazem był idealistą i filantropem. Łukasiewicz swoją rolę w społeczeństwie postrzegał właśnie w prometejskich kategoriach. Wierzył, że jego odkrycia zmienią świat na lepsze, pchną go na drogę postępu. Nie pomylił się, choć bez wątpienia postać świata, który powstał na fundamencie jego inwencji odbiega radykalnie od utopijnej wizji, którą sobie wyobrażał.
W „Brudnej krwi” pojawia się również Zeus. W antycznych wierzeniach ten bóg okrutnie ukarał Prometeusza za próbę przekazania ludziom boskich mocy. W pracy Barbary Gryki Zeus przybiera postać Rockefellera – figury symbolizującej władzę pieniądza i zasadę chciwości. W tej wersji mitologicznej opowieści Prometeusz jest pracownikiem stacji benzynowej, na którą miliarder przybywa, by zatankować swój samochód.
Za pomocą animacji komputerowych, obrazów generowanych przez sztuczną inteligencję i montażu materiałów z internetu, Barbara Gryka tworzy wielowymiarową narrację, w której w ropie odbija się pełen sprzeczności obraz współczesnego świata. Ropa to surowiec o ogromnym wpływie na polityczną, ekonomiczną i ekologiczną rzeczywistość. Jednocześnie – wydobywana z głębin ziemi, pochodząca z otchłani czasu – jest materializacją prastarej, chtonicznej energii, która zostaje wyzwolona przez nowoczesnego człowieka. Źródła ropy są jednocześnie źródłami dobrobytu i nierówności, paliwem postępu i siłą napędową wojen. Narracja wystawy Gryki rozgrywa się zatem tu i teraz, ale zarazem w uniwersalnym wymiarze mitu. Dyskurs bohaterów artykułowany nie jest zaś prozą, lecz – jak w operze – w postaci poezji i pieśni, która jest być może jedyną formą zdolną pomieścić złożoność i ambiwalentny charakter naftowej materii.
animacje 3D: Barbara Gryka, Agata Konarska, Daniil Revkovskyi
tekst opery: Aleksandra Konarska
kompozytor: Piotr Michalczuk
wideo z materiałów archiwalnych i ai: Daniil Revkovskyi
program edukacyjny: Patryk Dariusz Gacki, Maciej Kryński
śpiewacy: Łukasz Konieczny, Anna Werecka
rap: Jan Albert Cieślak, Paweł Bednarczyk-Bahus
operator: Marcin Polar
kurator: Waldemar Tatarczuk
Galeria Labirynt, Lublin (PL)
Tekst: Stach Szabłowski
Zdjęcia: Diana Kołczewska, Wojciech Pacewa
Finansowane przez: Fundacja Artystyczna Podróż Hestii
Partner: Fundacja Artystyczna Podróż Hestii i STU ERGO Hestia S.A.
https://www.e-flux.com/announcements/648980/barbara-grykadirty-blood-de-risking/
https://magazynszum.pl/dirty-blood-de-risking-barbary-gryki-w-galerii-labirynt/
Tekst:
BRUDNA KREW
ALBO PROMETEUSZ Z PODKARPACIA
PROLOG
Prometeusz:
Wy, którym w pradawnych mroków cieśniach utkwionym
Umiłowaną córkę wysłałem by niosła
Światło wydarte z głębin ziemi ludzką myślą
Wejrzyjcie w los mój niesprawiedliwą zeusową
Zazdrością zmiażdżony. Okrutni są bogowie
I ze strachu płynąca zazdrość nimi rządzi,
Że oświeceni płynną światłością podziemi
Mądrzejsi będziecie od bogów i silniejsi
I zgasną dymy ofiarne ołtarzy, pieśni
Ucichną, a oni sami wrócą ku ciemności wiecznej
W której jednako mamy swój początek wszyscy.
Wszczepili mnie więc w skały Araratu gdzie z wód
Potopu ostatni z ludzi umknęli furii,
Synogarlicy śladem pierwszy ląd zlazłszy
Kazali patrzeć na rzeź niezmierzoną, ludu
Mych przodków oraz inne rzezie, życia wasze
Pochłaniające i dzieci moich jak potop
Na zboczach góry, która jak przestroga patrząc
Na kraj mój mówi – pamiętaj, że bogów zawiść
Bez pomiarkowania i zawsze gotowa jest
Ów los powtórzyć.
Lecz nie odwracajcie oczu i nie rwijcie szat
Waszych w lamencie, gdyż córka moja przeczysta
O pryzmatycznie świetlistych warkoczach tańczy
Śród waszych miast i siedzib. Niesie moc i światło,
Które miażdży bogów, bo oświeceni żagwią
Jej płynnej światłości widzicie w nich li tylko
Bałwany. Nie zważajcie na orła czarnego
O dwóch obmierzłych głowach co rwie mą wątrobę,
Albowiem jego imperium w proch się obróci
I lament jego ludu nigdy nie ucichnie.
[retrospektywa]
Lecz by moc chochołów, co w swej pysze bogami
Się zowią na powrót makowym snem nie siadła
Wam na powiekach oczu, musicie pamiętać
Jak córka moja wśród was się rodziła tutaj
Nie na olimpie boskim ani nie w niebiosach,
Ale w prostym uciemiężonym pod pazurem
Orła ludzie. Z tej ziemi wśród was jak i dla was.
Kiedym w pierwszym boju z najeźdźcą poniósł klęskę
W szponach niewoli orla przyszło mi gryźć hańbę
I pośród hańby iść na wygnańczą tułaczkę
Porzucić ziemie ojców i kraj mego serca
Losy swe błędne splotłem z herbem złotej gwiazdy
Gdzie wśród dymu dekoktów alchemicznych retor
Siły szukałem co mój lud wyzwolić miała
Lecz w swej rozpaczy ślepca gdzie na dnie otchłani
Nie było żadnej iskry, szansy ocalenia
Jedynym wyzwoleniem jakiem wonczas dostrzegał
W uciekaniu w zapomnienie senne widziałem
Lecz gdy swą alchemią ów czar uwarzyć chciałem
Upojenia silny a dostępny maluczkim
Ona wytrysła z głębin i zstąpiła z niebios
Tęczowo palca, czarna i przejrzysta, płynno
Ognista, przeczysta podziemna, doskonała
Moja sam nie poznałem córka czy bogini
Bo nie dane mi było przejrzeć czy spod błędnych
Palców wytrysło jej ciało czy z gór zstąpiła
By wstrzymać mój obłęd
PARODOS
EPEISODION I
STASIMON I
KOMMOS
Dziewanna:
Po łące biegłam k’tobie śród traw szumiących
Biegłam goniąc ptaszynę, błękitnopiórą
O słodkim głosie. Wtem żar buchał z głębi śród
Konarów i wiecznych pni, a chmara ptaków
Wezbrana jak fala wzbiła się ku słońcu
Z dala od czerwonych płomieni. Jak łania
Spłoszona biegłam co sił, śród pędu życia
Lecz kur czerwony chwycił suknie i warkocz.
Wszystkie drzewa spłonęły, ni ptak ni motyl
Ni sarna, ni ja nie uszliśmy pożodze.
Nie ma nigdzie już lasów szumiących cienia
Ni chłodu potoków i żadna zieleń nie
Koi zmęczonych oczu. Nie ma już domu
Motyla, ni łani pustułki i mrówki
Dzięcielina nie pała rumieńcem panieńskim
Żarem radości i w świerzopie nie pełga
Już bursztyn a rubin się żarzy płomieniem
Suchą stopą kroczyłam Niemna korytem
Brodząc cmentarzyskiem martwych raków i małży
A na święte progi świątyni arkońskiej
Fala przypływu przynosi śmiertelną maź
Na dnie muszli morskich i w brzuchach martwych ryb
Skażona świątynia, nieczyste ofiary,
Które składacie i wszystko, co bierzecie
Do ust swych i z ziemi i z morza i z niebios
A ja bezdomna wygnanka bez schronienia,
Świątyni, sama tułać się będę wiecznym
Żarem gnana a dom mojego ducha już
Nigdy nie wzrośnie na tej jałowej ziemi
To przez twoją pychę prometeuszowa
Nienasycona, żarłoczna córo zła
Wydarta z głębi ziemi i dna morza przez
Ogień twego niewyczerpanego głodu.
Otchłani przynależna, światu podziemia
Pod słońcem tylko śmierć czynisz i zniszczenie
Uzurpatorko
Welesa:
Bogi! Ześlijcie sługi do mej krainy
Żołnierzy pułk, rachmistrzów uczonych w księgach
I takoż do brudnej roboty parobków
Bo więcej umarłych pomieścić nie zdołam
Po miesiąc w kolejkach stoją u bram piekieł
Gotowi się zbiesić i do słońca wyleźć
Święty by tego nie zdzierżył, a wtedy biada
Bo tam świętych mało, a gniew ich potężny.
Jestem Welesa bogini żmijoskóra
Pod spodem gospodarzę tego padołu
W trupiarni ładzę, przyjmuję i przebieram
Księgowość prowadzę i rejestr spisuje
A w waszym nade interesie, bram strzegę
By się śmierć i duchy nie rozlazły w życie
Nie wiem nic o tym co pod słońcem czynicie
Nie mój interes to wasze zamierzenia
Ale gdy cięgiem chcecie ich ubijać wciąż
Tyleż co nigdy drzewiej cały świat nie widział
To miarę raz jeszcze trza dać między światy
Na nowo szalę wag mięż wami i nami
By więcej śmierci dano, a życiu ujęto.
Lecz widzę boginie błędne jako duchy
Dwa cienie co z mojej umknęły krainy
Niegdyś wszechpotężne a teraz wzgardzone
Przez waszych szalonych czcicieli bez duszy
Chodźcie tu! Zbliżcie się! Ruszcie za mną w tańcu!
Bo chociaż w swej pysze żywi was wzgardzili
Śmierci potęga przywróci waszą chwałę
Płaszczyć się w prochu będą przed waszą mocą
Skomleć będą jako psy u butów waszych
Zejdźcie ze mną do podziemia, chodź pod słońcem
Miejsca dla nie mają i widzieć was nie chcą
Od śmierci nie będą mogli, odwrócić zlęknionych oczu.
Marzanna:
Na progu świata stoję w topniejącej sukni
Ostatni raz zatopiona przez radosną dziatwę
Kukły mej odpłynęły już barwne bibułki
Lecz wejść do domu roku na powrót nie mogę
I na progu stoję jak złodziej czy mara
Bo nowa biała suknia spływa mi z tych ramion
Jak wosk z płonącej świecy co obnaża knot
A nagiej wstyd mi stanąć przed roku obliczem
Nie godzi się mi przed starcem obnażać łona
Stoję więc w progu a wstydem płoną policzki
A żar ich jeszcze szybciej suknie w nurt przemienia
Lód mych falban co z hukiem opada w ocean
Zagłuszając pieśni fok i krzyk wielorybów
Takoż nie ma już domu biała niedźwiedzica
Gdzie skieruje swe niedźwiedzie kroki nieszczęsna?
Gdzie pójdą białe lisy i czarne pingwiny?
Kto soki uśpi w konarach drzew by spać mogły?
A ja błąkać się będę jak dusza czyśćcowa
Co ani w rok wejść nie może ni wygnaną zostać
Powala się biała suknia i nagie ramiona
Aż pełna goryczy i jadu wstyd swój pokonam
I jak mara objawię się wam w postaci straszliwej
Gradem jak gęsie jaje, wichrem co domy porywa
Fali co połknie miasto i burzy co wyspy zatopi.
EPEISODION II
Prometeusz:
Abrahamie Shreinerze! Synu Mojżeszowy
Ojcze córki przeczystej z ojców dwóch poczętej.
Tyś znalazł ją gdy dziko pełgała śród skały,
Spoglądając ku słońcu tęczową źrenicą.
Zebrałeś ją w dzban wśród skalnych wytrysłych źródeł
I w ramionach swych ku mnie zaniosłeś z nadzieją,
Że ciało jej przeczyste, jasne i wszechbarwne
Ludziom orła czarnego stłamszonym pazurem;
Co zjadać wątrobę mi będzie przez czas wieczny;
Przyniesie zapomnienie słodkie, sen spokojny.
Niosłeś jej ciało z nadzieją, że w retortach moich
Wodą ognistą się stanie, co tryśnie z ziemi
Gdziekolwiek powędrujesz, nieskończonym źródłem.
I nie trzeba rwać będzie owoców winorośli,
Ni ziemniaków wykopać ni rząć łanu zboża,
By naród choćby i z głodu mrąc spokojny sen
I zapomnienie w sercu miał. I słusznieś myślał.
Chodź zgubę to przyniosło skąd żeś mógł to wiedzieć,
Że naród w mroku zgubiony, może czekać coś
Lepszego niźli sen, bez strachu, głodu i trosk.
Lecz nie rozpaczaj, rozchmurz czoło swe strapione!
Chodź nie mogłem uczynić coś pragnął dla ludu,
Jej ciało w alchemicznym żarze destylacji
Wydało blask cudowny i wielki światłością.
Gdyż wytrysła ze skał nie by sen nieść, a budzić,
Nie zapomnienie, lecz blask brzasku niegasnący,
By rozświetlić ciemności ubogich chat chłopskich,
Bez lęku przed czerwonym kurem co skrzydłem swym
Wszystko bez litości bierze w krainę śmierci.
Lekarzom dać wzrok wśród nocy, by pomoc nieśli,
Tak by nie czekając brzasku uprzedzić mogli
Chyżego konia śmierci co nie zna spoczynku.
Ona naszym najdroższym rękę swą podała,
Wśród biedy i głodu, by dać obfitość czerpać
Z jej wytrysłych źródeł, i żyć jak ludzie wolni,
Bez strachu przed głodem i nędzą, mrozem zimy.
Lecz nie tylko niosącą światło się stała, ale
Boginią podróży co nieobeszłą ziemię
Zmniejszyła, jakby z piłki powietrze spuszczając.
Najcięższą, najczarniejszą częścią ciała swego
Oplotła glob cały, jak pajęczyną czarnych
Warkoczy, po których z nią w trzewiach swych pomknęły
Machiny, mniejsze niż zwykłe wozy lecz silne
Mocą tysięcy zaprzęgów końmi ciągnionych.
I każdy mknąć może tam gdzie go serce woła,
I nikt z ludzi przykuty nie będzie do ziemi,
Jak zwierzę niewolne do jarzma swego losu.
Jakby ludzkości skrzydła na stopach wyrosły,
I każdy ziemi kraniec i kąt mógł być domem,
każdemu człekowi, nie ino ten co rodził.
Abrahamie choć żeś myślał żeś głupio czynił
Pod złotą gwiazdę niosąc podziemne oleje,
Najmędrszym byłeś z ludzi i najwięcej dobra
Ze wszystkich żyjących ludziom swym uczyniłeś.
Chwała i tobie druhu Andrzeju Batkowski,
Chodź mi przypisują myśl twą wielką i talent,
Niech lud i bóg usłyszą żeś ty ojcem lampy,
Co mroki rozświetliła ludowi ciemnemu.
Chwała tobie geniuszu zza wielkiego morza,
Erwinie Deakeu coś szyby swe wpuścił w ziemię,
By odnaleźć mą córkę o tęczowych włosach,
Tam, gdzie żaden człek jeszcze nie sięgnął swym wzrokiem.
Chwała Tobie Nikolausie Auguście Otto,
Żeś w potędze światłości rozumu ty pojął,
Że siła jej większa jest niż wody i węgla,
I prócz światła w swym ciele moc niesie niezmierną.
Chwała wam Karlu i Berto Benz, chodź z narodu
Czarnego orła, śmiałą myśl Nikolausa w czyn
Przekuliście, by ludowi posłużyć mogły.
Karlu coś powóz stworzył bezkonny, co w trzewiach
Płynną moc naszej córki gotował, ku mocy,
Niźli najlepszy zaprzęg potężniejszej siłą.
Berto! Jedyna matko córki wielu ojców.
Chwała Ci za Twą wiarę, dzielność i niezłomność,
Rycerza bardziej godną niźli białogłowy,
Z wiarą w mężowski geniusz, bezkonnym powozem,
ruszyłaś dalej niż ktokolwiek śmiałby wierzyć.
Chwała Wam wielka trójko Robercie Hopkincie
Bryanie Berco i Davidzie McKettley, co
Drogę jej podziemną wytyczyliście, by
Nie znała ni mórz ni gór ni granic swych kroków.
Chwała Tobie Jamesie Florey, co wysłałeś ją
Na morskich fal błękitu niezmierzone szlaki.
Chwała Tobie Albercie De Dios zwycięzco
Wyścigu, co chwałę naszej córki rozsławił.
Chwała mój bracie w alchemii Robercie Dieslu,
Coś inne jasne frakcje prze boskiego ciała,
Potrafił przetopić w moc większą niźli złoto.
Chwała Tobie Boshu też szlachetnego miana
Coś małą iskrę ognia w silniku zapalił,
Rzecz jedyną, której brakło nam do zwycięstwa.
W końcu chwała Tobie druhu zza oceanu,
Z dalekiego Detroit Henry Fordzie, coś wiedział,
Że córka piękna nasza nie możnym ma służyć,
Ale ludowi prostemu, co od czerpania
Z podziemnych źródeł aż do ostatnich przekładni
W maszynach, trudzi się w świętej służbie bogini.
Tyś jak i ja całe życie chciałeś, by dać swym
Ludziom wolność i obfitość, spokój od strachu,
By każda ręka przyłożona w służbie wozom
Bezkonnym, z owoców pracy swej takiż i mieć
Mogła i mknąć, gdzie tylko ją serce poniesie.
Chwała wam bardziej rozumni bracia Ikara,
Oliwierze i Robercie Wrighcie, co córkę w niebiosa
Posłaliście, w bezmierne odmęty eteru,
By każdy, kto po ziemi chodzi, mógł wierchy chmur
Jako bogowie oglądać, gdy zechce polecieć.
Bo wy słuchaliście ojców, miast piór i kitu
Mieliście moc mej córki w stal zakutej skrzydła.
Powstańcie wszyscy ojcowie
myśli, postępu i światła!
Bo choć to sprzeczne z naturą
Córka ma nasza wielu ojców.
Lecz z kłów pazurów natury,
Co tylko śmiercią jest głodem
I strachem, wyrwaliśmy lud.
Więc boskiej o mocy światła,
Śpiewajmy pieśni, ofiarę
Bezkrwawą nieśmy bogini!
Gdyż rozum to mózg jest tylko,
Żywy organ ciała w nim jak,
W każdym organie, krew musi
Płynąć strumieniem szkarłatnym.
A tyś to ludzkości jest krew!
STASIMON II
Strofa
O! Zgniłe są serca bogów!
Zarazą władzy przeżarte
Ich brzuchy rozdęte nigdy
Straszliwych ofiar niesyte
Winna was Gaja jak Kronos
Połknąć otchłanią jaskini
By pycha tych wynaturzeń,
ku chwale was nie powstała.
To oni co bardziej zgnili
od bogów w swojej głupocie
myśleli, że równi będą
wam i tytanom przedwiecznym.
Brzuchy ich nienasycone
Bardziej jeszcze niż bogów
Których czci zaprzestali
Sami z bogów się mając
Antystrofa
Lecz jak głód ich niezmierzony
Tak bezdenna ich głupota
Straszny ogień rozpalili
Pod kopułą wielkiej matki
Chłodny ajter rozgrzewają
Jak wielkiego pieca jamę
W piecu sami się uduszą
Jak robactwo dymem strute.
Niech przeklęci będą pieca
Podpalacze o zachłannych
Gardłach i nadętych brzuchach
Którzy swą moc i bogactwo
Za jedynych mają za bogów
Za nic życie, przyzwoitość
Niech po wieczność płoną w piecu
Który sami rozpalili
W nafty kotłach się gotują
Przez piekielne mkną gościńce
Asfaltową ciężcy mazią
Parafina jest ich jadłem
Czarna ropa ich napojem
I nie czują kropli wody
Ani eteru podmuchu
Przeklęci niech będą: Robert, Ludwik i Adolf Noblowie
Samuel i Marcus Samuelowie
Henry Ford i Henry Deterding
William Korx D’Arcy
Rodak Twój Calouste Gulbenkian
George Bernard Reynolds
Torkild Rieber
Ibn Saud
Al Husajni
Erwin Romel
Ezo Pachlawi
Armand Hammer
Winston Churchil
Niech płoną w piekle
Standard Oil od Ohio, South Improvement Company,
Towariszczestwo Neftianowo Proizwodstwa Bratjew Nobel,
Royal Duch Shell, Ford Motor Company, Anglo Persian Oil,
Turkish Petrol Company, Compagne Francais de Petroles,
Iran Petrol Company,
Socal,
Texaco,
Aramco
i British Petroleum
A nade wszystko przeklęty niech będzie dusiciel z Cleveland
Co ma się za boga, a dusza jego zaprzedana mamonie.
EPEISODION III
EXODOS
EPILOGUS
ROCKEFELLER
Może jestem trudny, ale tworzę łatwych ludzi
Może leżysz smutny, ale trwoga was obudzi
Ja mam ropę we krwi i sercu, synku
Ty ropę w ranach z rana
No i robię to, co zechcę dziś tu
Nie znoszę zamieszania
Po co mi kapusta
Żeby dziwka pusta
Swoją cipą usta
Kiedy tylko uznam
A chuj tam
Patrzcie Prometeusz, no co?
Mam sprawę jak Mateusz, ksiądz ksiądz
Władzy ojca nie ucz, o! o!
Bo nawet dobry Zeus w końcu znika
Gaś tę zapałkę, bo będziesz w nocy sikał
Jesteś Maksymilian Kolbe
A na bank za milion kolbę
Byś ojebał, gdybyś nie miał nic
Jako mały, biedny bąbel
To się za mną aż do teraz ciągnie
No i zanim w końcu się wykończę
proszę daj mi wreszcie dobry ojcze
ten czas, a może jeszcze coś też masz innego
Ten hajs, za który jeszcze zrobię coś dobrego.